Na Facebook'u mata co prawda miała już swoją premierę. Tym razem jednak porcja zdjęć i trochę wspomnień.
poniedziałek, 15 sierpnia 2016
Mata do zabawy - odsłona druga
Pokazywałam już matę jaką kupiłam chłopakom, a teraz pokażę matę jaką sama zrobiłam dla oszołomów.
Na Facebook'u mata co prawda miała już swoją premierę. Tym razem jednak porcja zdjęć i trochę wspomnień.
Na Facebook'u mata co prawda miała już swoją premierę. Tym razem jednak porcja zdjęć i trochę wspomnień.
Jak żyć z uczuleniem na fretki cz.2
Jak już pisałam we wcześniejszym poście walka z uczuleniem była bardzo mozolna i długa.
Nie mogę powiedzieć, że powiodła się w 100% i wygrałam, jednak jak również wcześniej wspomniałam, teraz jest o wiele lepiej niż było na początku.
W tym poście opiszę jak wyglądała terapia i jak wyglądałam ja na przełomie czasu.
Zacznijmy od początku, czyli od momentu, gdy fretki pojawiły się w domu. Był to koniec czerwca 2014, wówczas przywieźliśmy do domu Mischę, Łaszę i Zbója. Wtedy jeszcze beztrosko bawiłam się z chłopakami, czyściłam kuwety, sprzątałam klatkę i cieszyłam się ogólnym zdrowiem.
Po miesiącu dołączył do nas Amik i wtedy też nic nie wskazywało na jakiekolwiek objawy alergii.
Pod koniec sierpnia 2014 zaczęła się "grypa", wtedy przynajmniej tak myślałam. Z początkiem września zaczęły mi puchnąć stawy i miewałam trudności z oddychaniem, to jednak nie były objawy alergii, tylko jak się z końcem września okazało - sarkoidozy.
Również we wrześniu zaczęły się pojawiać pierwsze swędzące wypryski skórne.
Na początku były to małe plamki i zaczerwieniania, które okropnie swędziały, nie powiązałam ich jednak z fretkami, a własnie z sarkoidozą, którą dopiero co u mnie zdiagnozowano.
Prócz wizyt u pulmonologa, zdecydowałam się również na niekonwencjonalne metody walki z chorobą. W połowie października udaliśmy się również do dietetyka i specjalisty od medycyny chińskiej. Zalecono mi bardzo rygorystyczną dietę (zero żywności przetworzonej w jakikolwiek sposób, produkty tylko sezonowe oraz bio, całkowite wyeliminowanie mleka i produktów z mleka (w rodzinie było uczulenie na mleko) oraz początkowo też glutenu.
Czyli mogłam jeść sezonowe warzywa, jajka, oleje tłoczone na zimno, ryby (których osobiście nie znoszę), kasze (różnego rodzaju), ryż i głównie białe mięso. Zero przypraw, cukrów (z owoców było mi wolno jabłka) i czegokolwiek co mogłoby zawierać konserwanty, dodatki, barwniki i cokolwiek czym nas teraz w żywności faszerują oraz wagon suplementów i oczyszczaczy organizmu. Kazano mi również zrobić testy na gluten, mleko i witaminę D3. Po zrobieniu tych badań okazało się, że jestem uczulona na mleko, na gluten nie i poziom D3 mam w normie.
Plamki dalej rosły i swędziały. Obserwowałam siebie i zaczęłam powiązywać swędzenie i wypryski z różnymi produktami, które jadłam (dopiero z czasem się okazało, że błędnie).
Na przełomie października i listopada 2014 trafiłam do szpitala na badania w związku z sarkoidozą na cały tydzień i plamki całkowicie zniknęły. I w tym momencie już coś mnie pchnęło ku fretkom i ewentualnemu uczuleniu na nie. Oczywiście wzięłam to pod uwagę, ale przez kolejne pół roku wmawiałam sobie, że to niemożliwe bym była uczulona na fretki i to na pewno musi być coś innego i oczywiście z uporem maniaka tego szukałam.
W grudniu byliśmy na kolejnej wizycie u "znachora" (wiem, że to może nieładnie, ale krócej niż dietetyk i specjalista od medycyny chińskiej) i po produktach, które wymieniłam, że myślę iż mnie uczulają, podejrzanym stał się nikiel i znów moja dieta wywróciła się do góry nogami - mogłam jeść jeszcze mniej ;) (za to przez te parę miesięcy schudłam 10kg :P i wcale nie chodziłam głodna).
Plamki po szpitalu zaczęły się znów pojawiać i wciąż rosły. Do "znachora" jeździliśmy średnio raz na miesiąc, półtora i za każdym razem coś tam się w mojej diecie zmieniało.
Z końcem stycznia zaczęłam robić zdjęcia skóry. Tak wyglądałam 30.01.2015:
Jak widać, plamki są niewielkie, ale za to bardzo męczące.
Zaczynało się od krostek wypełnionych osoczem, które swędziały najbardziej, po ich przebiciu na chwilę ustępowało, potem pojawiały się w ich miejsce suche placki pomarszczonej skóry, które równie natrętnie swędziały.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że może być gorzej...
Oczywiście wyeliminowanie niklu, jak i innych produktów nie pomagało. Coraz częściej moje spostrzeżenia były związane z fretkami.
Zaczynało mnie bardziej wysypywać po zabawie, czyszczeniu kuwet, kąpieli chłopaków.
9.02.2015 wyglądałam już tak:
13.02.2015 - lewa ręka, dekolt i szyja, twarz i prawa ręka.
08.03.2015 - dekolt i twarz.
30.03.2015 i 01.04.2015 - dekolt i ręce.
6-7.05.2015 - lewa ręka, dekolt i twarz.
15.05.2015 - lewa ręka.
I to zdecydowanie było to najgorsze stadium mojego wyglądu, obie ręce wyglądały tak samo, były pokryte od zgięcia łokcia do samego nadgarstka, lewa dłoń pomiędzy palcami serdecznym , środkowym i wskazującym, prawa dłoń pomiędzy środkowym i serdecznym, cały dekolt i szyja, okolica ust od nosa aż do brody oraz obwódki oczu. W tym momencie wcale nie chciałam już walczyć. Byłam gotowa na wszystko byle nie swędziało, byłabym w stanie posmarować się kupą, gdybym wiedziała, że to pomoże. Nie widziałam ratunku. I byłam już w 90% pewna uczulenia na fretki, jednak nie miałam potwierdzenia.
Zaczęliśmy się zastanawiać jak sprawdzić uczulenie na fretki. Niestety nie istnieją żadne testy skórne ani wziewne, by jakkolwiek to sprawdzić. Z pomocą przyszli fretkowicze i podpowiedzieli nam BIOMED.
Biomed zajmuje się diagnostyką i leczeniem za pomocą bio-rezonansu elektromagnetycznego, więcej o tej metodzie można poczytać TUTAJ.
26.05.2015 wywieźliśmy nasze futrzaki na hotel na kolejne 6 tygodni, a moją przygodę z Monadithem zaczęłam trzy dni później czyli 29.05.2015.
Badanie i odczulanie aparatem Bicom jest chyba w tym momencie jedyną możliwością sprawdzenia uczulenia na fretki, a nawet na konkretne zwierzę, gdyż przynosi się sierść własnych zwierzaków.
Przy pierwszej wizycie Panie wykonały na mnie test podstawowy (około 90 alergenów) i dodatkowo na sierść fretek, który wyszedł dodatni... Ponadto wyszedł mi całkiem pokaźny wachlarz innych alergenów, okazało się, że jestem uczulona między innymi na: brzozę, sezam, kukurydzę, drożdże, cadidę albicans, psa, makrelę, baraninę, mleko, laktozę, szpinak, morelę, orzeszki ziemne i laskowe.
W pierwszej kolejności należało odczulać alergeny główne: mleko i candidę, co też uczyniłam, regularnie chodząc na terapię.
Jako, że chłopaków nie było w domu, moja skóra zaczęła wracać do normy.
26.06.2015 - moja ręka wyglądała już o wiele lepiej (zdjęcie po lewej), do tego dnia zdążyłam się już odczulić na mleko (wraz z mlekiem zeszła laktoza) i candidę oraz zaczęłam odczulanie na fretki.
7.07.2015 - po trzech odczuleniach na sierść wydawało się, że terapia się powiodła, więc na tapetę weszły kukurydza i drożdże.
10.07.2015 wyglądałam już całkiem dobrze (zdjęcie po prawej).
17.07.2015 nasze szoguny wróciły do domu i już kolejnego dnia się okazało, że odczulenie nie do końca się powiodło.
18.07.2015 - lewa ręka i dłoń.
Nie mogę powiedzieć, że powiodła się w 100% i wygrałam, jednak jak również wcześniej wspomniałam, teraz jest o wiele lepiej niż było na początku.
W tym poście opiszę jak wyglądała terapia i jak wyglądałam ja na przełomie czasu.
Zacznijmy od początku, czyli od momentu, gdy fretki pojawiły się w domu. Był to koniec czerwca 2014, wówczas przywieźliśmy do domu Mischę, Łaszę i Zbója. Wtedy jeszcze beztrosko bawiłam się z chłopakami, czyściłam kuwety, sprzątałam klatkę i cieszyłam się ogólnym zdrowiem.
Po miesiącu dołączył do nas Amik i wtedy też nic nie wskazywało na jakiekolwiek objawy alergii.
Pod koniec sierpnia 2014 zaczęła się "grypa", wtedy przynajmniej tak myślałam. Z początkiem września zaczęły mi puchnąć stawy i miewałam trudności z oddychaniem, to jednak nie były objawy alergii, tylko jak się z końcem września okazało - sarkoidozy.
Również we wrześniu zaczęły się pojawiać pierwsze swędzące wypryski skórne.
Na początku były to małe plamki i zaczerwieniania, które okropnie swędziały, nie powiązałam ich jednak z fretkami, a własnie z sarkoidozą, którą dopiero co u mnie zdiagnozowano.
Prócz wizyt u pulmonologa, zdecydowałam się również na niekonwencjonalne metody walki z chorobą. W połowie października udaliśmy się również do dietetyka i specjalisty od medycyny chińskiej. Zalecono mi bardzo rygorystyczną dietę (zero żywności przetworzonej w jakikolwiek sposób, produkty tylko sezonowe oraz bio, całkowite wyeliminowanie mleka i produktów z mleka (w rodzinie było uczulenie na mleko) oraz początkowo też glutenu.
Czyli mogłam jeść sezonowe warzywa, jajka, oleje tłoczone na zimno, ryby (których osobiście nie znoszę), kasze (różnego rodzaju), ryż i głównie białe mięso. Zero przypraw, cukrów (z owoców było mi wolno jabłka) i czegokolwiek co mogłoby zawierać konserwanty, dodatki, barwniki i cokolwiek czym nas teraz w żywności faszerują oraz wagon suplementów i oczyszczaczy organizmu. Kazano mi również zrobić testy na gluten, mleko i witaminę D3. Po zrobieniu tych badań okazało się, że jestem uczulona na mleko, na gluten nie i poziom D3 mam w normie.
Plamki dalej rosły i swędziały. Obserwowałam siebie i zaczęłam powiązywać swędzenie i wypryski z różnymi produktami, które jadłam (dopiero z czasem się okazało, że błędnie).
Na przełomie października i listopada 2014 trafiłam do szpitala na badania w związku z sarkoidozą na cały tydzień i plamki całkowicie zniknęły. I w tym momencie już coś mnie pchnęło ku fretkom i ewentualnemu uczuleniu na nie. Oczywiście wzięłam to pod uwagę, ale przez kolejne pół roku wmawiałam sobie, że to niemożliwe bym była uczulona na fretki i to na pewno musi być coś innego i oczywiście z uporem maniaka tego szukałam.
W grudniu byliśmy na kolejnej wizycie u "znachora" (wiem, że to może nieładnie, ale krócej niż dietetyk i specjalista od medycyny chińskiej) i po produktach, które wymieniłam, że myślę iż mnie uczulają, podejrzanym stał się nikiel i znów moja dieta wywróciła się do góry nogami - mogłam jeść jeszcze mniej ;) (za to przez te parę miesięcy schudłam 10kg :P i wcale nie chodziłam głodna).
Plamki po szpitalu zaczęły się znów pojawiać i wciąż rosły. Do "znachora" jeździliśmy średnio raz na miesiąc, półtora i za każdym razem coś tam się w mojej diecie zmieniało.
Z końcem stycznia zaczęłam robić zdjęcia skóry. Tak wyglądałam 30.01.2015:
Jak widać, plamki są niewielkie, ale za to bardzo męczące.
Zaczynało się od krostek wypełnionych osoczem, które swędziały najbardziej, po ich przebiciu na chwilę ustępowało, potem pojawiały się w ich miejsce suche placki pomarszczonej skóry, które równie natrętnie swędziały.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że może być gorzej...
Oczywiście wyeliminowanie niklu, jak i innych produktów nie pomagało. Coraz częściej moje spostrzeżenia były związane z fretkami.
Zaczynało mnie bardziej wysypywać po zabawie, czyszczeniu kuwet, kąpieli chłopaków.
9.02.2015 wyglądałam już tak:
13.02.2015 - lewa ręka, dekolt i szyja, twarz i prawa ręka.
08.03.2015 - dekolt i twarz.
30.03.2015 i 01.04.2015 - dekolt i ręce.
15.04.2015 - twarz.
15.05.2015 - lewa ręka.
I to zdecydowanie było to najgorsze stadium mojego wyglądu, obie ręce wyglądały tak samo, były pokryte od zgięcia łokcia do samego nadgarstka, lewa dłoń pomiędzy palcami serdecznym , środkowym i wskazującym, prawa dłoń pomiędzy środkowym i serdecznym, cały dekolt i szyja, okolica ust od nosa aż do brody oraz obwódki oczu. W tym momencie wcale nie chciałam już walczyć. Byłam gotowa na wszystko byle nie swędziało, byłabym w stanie posmarować się kupą, gdybym wiedziała, że to pomoże. Nie widziałam ratunku. I byłam już w 90% pewna uczulenia na fretki, jednak nie miałam potwierdzenia.
Zaczęliśmy się zastanawiać jak sprawdzić uczulenie na fretki. Niestety nie istnieją żadne testy skórne ani wziewne, by jakkolwiek to sprawdzić. Z pomocą przyszli fretkowicze i podpowiedzieli nam BIOMED.
Biomed zajmuje się diagnostyką i leczeniem za pomocą bio-rezonansu elektromagnetycznego, więcej o tej metodzie można poczytać TUTAJ.
26.05.2015 wywieźliśmy nasze futrzaki na hotel na kolejne 6 tygodni, a moją przygodę z Monadithem zaczęłam trzy dni później czyli 29.05.2015.
Badanie i odczulanie aparatem Bicom jest chyba w tym momencie jedyną możliwością sprawdzenia uczulenia na fretki, a nawet na konkretne zwierzę, gdyż przynosi się sierść własnych zwierzaków.
Przy pierwszej wizycie Panie wykonały na mnie test podstawowy (około 90 alergenów) i dodatkowo na sierść fretek, który wyszedł dodatni... Ponadto wyszedł mi całkiem pokaźny wachlarz innych alergenów, okazało się, że jestem uczulona między innymi na: brzozę, sezam, kukurydzę, drożdże, cadidę albicans, psa, makrelę, baraninę, mleko, laktozę, szpinak, morelę, orzeszki ziemne i laskowe.
W pierwszej kolejności należało odczulać alergeny główne: mleko i candidę, co też uczyniłam, regularnie chodząc na terapię.
Jako, że chłopaków nie było w domu, moja skóra zaczęła wracać do normy.
26.06.2015 - moja ręka wyglądała już o wiele lepiej (zdjęcie po lewej), do tego dnia zdążyłam się już odczulić na mleko (wraz z mlekiem zeszła laktoza) i candidę oraz zaczęłam odczulanie na fretki.
7.07.2015 - po trzech odczuleniach na sierść wydawało się, że terapia się powiodła, więc na tapetę weszły kukurydza i drożdże.
10.07.2015 wyglądałam już całkiem dobrze (zdjęcie po prawej).
17.07.2015 nasze szoguny wróciły do domu i już kolejnego dnia się okazało, że odczulenie nie do końca się powiodło.
18.07.2015 - lewa ręka i dłoń.
19.07.2015 - wyglądałam już tak:
A 24.07.2015 tak:
W związku z czym zaczęłam szukać co jeszcze może mnie uczulać i pobraliśmy od naszych fretek, sierść z naskórkiem (po kąpieli), łój z uszu, łój z sierści (przed kąpielą), mocz, kał i ślinę, wszystko osobno, dodatkowo wzięliśmy sierść i łój od samca niekastrowanego w trakcie rui.
W międzyczasie zmieniliśmy "znachora" i dodatkowo dostawałam różne mieszanki ziołowe, które niestety też nie przynosiły szybkiego efektu.
Okazało się, że prócz sierści jestem uczulona na łój i mocz, więc zaczęła się kolejna seria odczulań. Jednak moja cera wyglądała coraz gorzej.
21.08.2016
14.09.2015 - tak wyglądałam po tygodniowym sprzątaniu domu u ojca.
Tego samego dnia zdecydowałam się też na test obciążeń organizmu w Biomedzie i znów wyszło całkiem sporo. Okazało się, że mój organizm jest obciążony pasożytami (lamblia), wirusami (adeno, alpha herpes), bakteriami (actino equil.,acineto bakteria, citobacter, clostridium) oraz grzybami (madurella, microspore, mucor).
Podjęłam kolejną terapię na odciążenie organizmu z wyżej wymienionych i coś w końcu zaczęło się ruszać.
11.10.2015
26.10.2015 - dzień odciążania.
28.10.2015 - jak widać czasem po odciążaniu było gorzej.
Ogólnie z każdym odciążaniem było coraz lepiej, oczywiście zaraz po terapi na ogól na drugi lub trzeci dzień było pogorszenie, ale skóra powoli wracała do normy. Zaczęłam również zauważać, że na niektóre produkty również reaguję większym swędzeniem i mocniejszymi wypryskami. Zaczęłam podejrzewać między innymi kwas cytrynowy, gdyż zawsze mocniej się drapałam po produktach, które go zawierają (a prawie co drugi produkt zawiera kwas cytrynowy jako regulator kwasowości).
20.11.2015 - plamy rosły, ale były coraz jaśniejsze, mniej swędziały.
05.12.2015 - obserwowałam też pogorszenie po środkach chemicznych (zmywanie, sprzątanie).
07.12.2015 zakończyłam odciążenia i ponownie zaczęliśmy odczulać się na fretki.
14.12.2015 zrobiłam kolejny test - tym razem na brakujące witaminy i minerały. Okazało się, że brak mi wszystkich witamin, minerałów i innych elementów odpowiedzialnych za kondycję skóry (L-prolina, tauryna, witaminy A, D, E, wapń, cynk, luteina, koenzym Q10, bio-l-acidophilus, acetylcysteina, kwas foliowy).
Wszystkie powyższe składniki na ogół można spotkać w rybach (których ja nie jem, bo ich nie znoszę), spożywam niewiele mięsa stąd braki tauryny i stosunkowo niewiele tłuszczów więc brak A, D i E.
Suplementacja powyższych owszem miała by sens, ale po co wydawać kolejne set złotych miesięcznie, skoro można zrównoważyć powyższe braki dietą, tak więc moja dieta znów zaczęła się zmieniać.
16.12.2015 - dekolt, szyja i twarz bez wyprysków, ręce wyglądały tak:
8.02.2016 - jak widać ręce lepiej, szyja gorzej.
18.02.2016 zakończyłam odczulania na fretki wg ostatniego sprawdzenia bez powodzenia, sierść i mocz dalej dawały wynik dodatki, dodatkowo wyszła soja, której wcześniej nie było oraz cytrusy, których też wcześniej nie było, a od jakiegoś czasu podejrzewałam, postanowiłam teraz powalczyć z dietą i odżywianiem, reszta alergii całkowicie ustąpiła.
W międzyczasie pojawiały się na moim ciele jedne plamki, a inne znikały.
11.03.2016
Ostatnio po wizycie w hodowli fretkowej wyglądałam tak:
01.08.2016 - rano
01.08.2016 - wieczorem
A dziś wyglądam tak:
Jak widać, lewa ręka jest całkowicie czysta, prawa dokucza mi dziś w zgięciu łokcia, szyja czysta natomiast placek zaraz nad piersiami jest dość swędzący, podobnie okolica ust, oba nadgarstki mają zmienioną skórę, ale dziś nie swędzą i nie są zaczerwienione.
Ta walka nie była łatwa i wciąż jej nie wygrałam. Natomiast mogę podzielić się spostrzeżeniami jakie przez ten czas mi się nasunęły i co robić by żyć w prawie całkowitej symbiozie ze zwierzakami, nie musząc się ich pozbywać.
Przede wszystkim nauczyłam się obserwować siebie i to jest podstawowa umiejętność jakiej trzeba się nauczyć, zwrócić uwagę kiedy reagujemy i na co. W tej kwestii dziś mogę wyraźnie określić kiedy jest idealnie i co mi zaszkodzi, bądź zaszkodziło.
Moje plamy znikają całkowicie, gdy:
- nie dotykam chłopaków, ani nic co z nimi jest związane (nie czyszczę klatki, kuwet)
- nie jem rzeczy, których mi nie wolno i trzymam rygorystyczną dietę z produktów nieprzetworzonych (tylko świeżych) i unikam alergenów (cytrusów)
- pilnuję odpowiedniego nawilżenia zmienionych alergicznie miejsc
- w miarę możliwości unikam stresu i się relaksuję (badania naukowe udowodniły, że stres wpływa na zmiany skórne)
- unikam obcych fretek
- codziennie piję wapno
Nie zawsze jednak mam warunki idealne by spełnić powyższe, przede wszystkim jestem łasuchem i w diecie często sobie folguję. Nie jem tyle mięsa i ryb ile powinnam. Bawię się z naszymi szogunami i czasem ich obcałowuję (stąd wysypane okolice ust). Bywam u znajomych, którzy mają swoje fretki, na które nie jestem odczulona. I do tego wszystkiego jestem nerwusem więc unikanie strasu bywa niemożliwe.
Wciąż długa droga przede mną, każdego dnia się staram by dążyć do wyznaczonych celów, jednak powiem od razu, to nie jest ani proste, ani łatwe, ani tanie. Jednak moim zdaniem warte zachodu. Bo owszem, można być samolubnym i pozbyć się zwierzaków - bo tak łatwo i pewnie wiele osób by tak zrobiło na moim miejscu. Ja nie zamierzam w dalszym ciągu iść na łatwiznę i będę walczyć do osiągnięcia stanu idealnego. Podjęłam się opieki nad bardzo ciekawymi zwierzętami i głupia alergia nie przeszkodzi mi w realizowaniu celów.
Niecierpliwym i nie mającym tyle samozaparcia, polecam przed sprowadzeniem każdego zwierzęcia do domu (nie tylko fretek), najpierw tego zwierzaka poznać, dowiedzieć się co trzeba mu zapewnić, jakie przyniesie nam korzyści i jakie ewentualne straty oraz jeśli jest możliwość sprawdzić możliwą alergię na dane zwierzę. A jeśli już decyzja została podjęta i wzięliście odpowiedzialność za czyjeś życie to walczcie do końca!
Patrząc na powyższe, dziś zaczęłabym walkę trochę inaczej. Testy zrobiłabym w innej kolejności, inaczej walczyła z dietą i czynnikami zewnętrznymi powodującymi moją alergię. Niektórych rzeczy już nigdy nie powtórzę inne będę testować wciąż i jeśli znajdę "lek" cud z pewnością się tą informacją z wami podzielę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)