sobota, 30 lipca 2016

Jak żyć z uczuleniem na fretki cz.1

Wiele osób zadaje mi mnóstwo pytań gdy się dowiadują, że jestem uczulona na fretki: 
Jak sobie z tym radzę? Po czym poznałam, że jestem uczulona właśnie na fretki? Czy się odczulałam? Itd.

Postanowiłam problem opisać szerzej, gdyż nie była to wcale łatwa droga. Wciąż jestem uczulona, jednak w tym momencie nie ma porównania do tego jak było na początku, a jak jest teraz.

Jak się dowiedziałam, że jestem uczulona na fretki?

Nie miałam zielonego pojęcia, że jestem uczulona na fretki, że w ogóle jestem na coś uczulona. Przez 30 lat nie miałam jakiegokolwiek uczulenia, mimo iż za dziecka na testach alergicznych, wyszło mi uczulenie na psa, trawę i jakieś pyłki, jednak nie dokuczało mi to w żaden, najmniejszy sposób.
Nie mieliśmy, co prawda nigdy psa, ale miałam świnkę morską, królika, żółwie, myszy, szczury, a w domu do tego były papugi i nigdy nie miałam, żadnych objawów skórnych, oddechowych czy jakichkolwiek, by podejrzewać, że jestem na coś uczulona.
Moja Mama i Siostra miały uczulenia pokarmowe, o których dowiedziały się dość późno, jednak ja nie miałam, żadnych objawów, które wskazywały by na jakiekolwiek uczulenie.

Zmieniło się to gdy pojawiły się w domu fretki (koniec czerwca 2014). Uczulenie nie dało o sobie znać od razu. Przez prawie 2,5 miesiąca bytności u nas, nie było ani jednego wskazania na to, bym była uczulona na fretki.
Na przełomie sierpnia/września 2014 zachorowałam na chorobę autoimmunologiczną zwaną sarkoidozą (choroba płuc - objawiająca się między innymi powiększeniem węzłów chłonnych w płucach, opuchniętymi stawami, etc), początek był dość ciężki i ostry, ale dzięki temu choroba sama się wycofała, obecnie jestem pod obserwacją. Wtedy również zaczęły się pojawiać wypryski skórne.

Początkowo były to małe zaczerwienione plamki i krostki z osoczem, nie byłoby to uporczywe, gdyby nie to, że potwornie swędziały. Z powodu sarkoidozy i tych wyprysków zaczęliśmy szukać pomocy, a że nie jestem zwolennikiem NFZ-tu, chciałam początkowo załatwić to naturalnymi metodami. Poszliśmy do dietetyka i specjalisty od medycyny chińskiej, kazano mi zrobić testy na laktozę i gluten. Testy na laktozę wyszły dodatnie, wykluczyłam więc mleko i jego produkty z diety, plamy jednak nie zmniejszały się. Przez pół roku szukałam ratunku w diecie eliminacyjnej, ziołach oraz kosmetykach, wszystko jednak dawało efekt krótkotrwały, bądź żaden.

Plamy z każdym dniem były coraz większe.
Zaczynało się od dłoni, konkretniej od przestrzeni między palcami oraz zgięć łokci, potem zaczęło mnie wysypywać na dekolcie i twarzy.
W najgorszym stadium miałam wysypany cały dekolt łącznie z szyją, całą wewnętrzną stronę rąk od nadgarstka prawie do ramienia, część lewej dłoni, okolice ust od nosa do końca brody, oraz okolice oczu. Były dni gdy wstawałam i nie wiedziałam w co wleźć by nie swędziało, piekło, pękało. Patrzyłam w lustro i widziałam Marlin'a Manson'a w wymalowanej masce, tyle że moje oczy były w czerwonych opaskach. 

Z pomocą przyszli mi fretkowicze, podrzucając kolejne pomysły, co komu pomogło na jakie uczulenie. Dzięki tym podpowiedziom trafiłam do Monadith'u (centrum, które zajmuje się leczeniem poprzez rezonans elektromagnetyczny). Panie zrobiły mi testy na najczęstsze alergie wziewne i pokarmowe i wyszedł mi całkiem pokaźny wachlarz alergenów. Co więcej można było przynieść futro własnego zwierzaka by sprawdzić, czy na niego też jest się uczulonym. Więc wyskubałam nasze freciszony (każdego z osobna) i przyniosłam ze sobą ich sierść. Niestety okazało się, że na fretki też jestem uczulona. Oczywiście 90% osób w tym moja własna rodzina, stwierdziło oddaj zwierzaki, bo bez sensu się tak męczyć.

Ja jednak postanowiłam walczyć z uczuleniem, bo nie należę do osób łatwo się poddających, poza tym skoro czegoś się podjęłam (w tym wypadku opieki nad freciszonami), to zamierzałam doprowadzić to do końca. Oczywiście braliśmy najgorszą ewentualność pod uwagę, więc gdy już się okazało, że jestem uczulona na fretki, przedyskutowaliśmy sprawę wielokrotnie i zdecydowaliśmy, że jeśli uczulenie będzie tylko postępowało i żadne dostępne sposoby nie poskutkują, tylko wtedy zdecydujemy się by znaleźć naszym chłopakom inny dom.

Moją mozolną walkę i sposoby jak sobie z tym wszystkim radziłam, opisze w kolejnych postach. Nie będzie to krótki cykl, a metody zastosowane przeze mnie mogą niektórym wydać się dziwne lub irracjonalne, jednak robiłam to wszystko by sobie pomóc jak najskuteczniej. I dziś mogę stwierdzić, że poniekąd mi się udało.

Zapraszam do lektury kolejnych postów na temat uczulenia i walki z nim.

piątek, 22 lipca 2016

Walka o władzę

Siedzimy przy stole i jemy śniadanie, w tle słychać przepychających się chłopaków i walkę z kartonem "czołgiem". Beztrosko sobie gawędzimy, popijamy kawę...

Szyyyyyyyyyyyyyy - usłyszeliśmy głośne syknięcie...
Szyyyyyyyyy....

Popatrzyliśmy na siebie z konsternacją, gdyż Łasza ma w zwyczaju tak syczeć na nas, gdy musi zejść z oparcia kanapy, albo nie chcemy mu oddać jego piszczałki.

Szyyyyyyy...

Oboje udaliśmy się do pokoju by sprawdzić co się dzieje...

Na środku pokoju leżał karton vel czołg, odwrócony do góry nogami, przed nim stał Łasza i syczał ostrzegawczo, cały najeżony, a na górze kartonu siedział jak gdyby nigdy nic Amik, komunikując stojącemu na przeciwko niego Łaszy, że wziął ten karton w posiadanie, co Łaszastemu ewidentnie się nie spodobało :)

czwartek, 21 lipca 2016

Najazd wojska...

Łasza ma zwyczaj biegania po domu z pudełkiem na głowie, więc często śmiejemy się, że jeździ czołgiem.


Dzisiaj znów biegał za mną w tym pudełku i gugał, więc Pan Mąż zrealizował swoją "fantazję" z dzieciństwa :D


niedziela, 17 lipca 2016

Na zawsze w moim sercu.

W piątek odszedł Mischa... 

Na zawsze zostanie w naszych sercach i będziemy go wspominać jako rozguganą białą kulkę, kładącą się na plecach i mówiącą - patrz jaki jestem słodki, daj co masz, kochaj mnie...

Śpij spokojnie Aniołku.