środa, 3 czerwca 2015

Samice kontra samce...

16.02.2015

Pisałam wcześniej, że w planie przyjęcia pod nasz dach były dwie samice. A jak to się stało, że pod naszym dachem mieszka 4 frecich samców?

Cóż... najkrócej mówiąc - tak wyszło :D
 
Wszystkie zwierzaki jakie kiedykolwiek miałam to były samice - króliczyca, świnka morska, myszki, żółwie (co do nich nie mam pewności :P), szczurzyce...
 
Chcieliśmy kolejne samice, ze względu chociażby na zapach - gdyż samice wielu gatunków po prostu wydzielają mniej intensywną woń i nie znaczą terytorium.
 
Po rozmowie z hodowcą okazało się jednak, że w przypadku fretek się to nie do końca sprawdza, samice również wydzielają dość intensywny zapach - ale tak na prawdę zależy od osobnika, gdyż w przypadku samców mogą zdarzyć się też takie, które nie wydzielają aż takiej ilości "woni".
 
Po zadaniu kilku strategicznych pytań okazało się, że samice są bardziej "wredne", bardziej wszędobylskie, bo lżejsze i wejdą wyżej oraz mniejsze i wejdą w mniejszą dziurę. Do tego bardziej jak koty - większe indywidualności, które jak zechcą to przyjdą, a jak nie to nie :) Za to samce bardziej jak psy przymilne i z czasem większe pieszczochy.
 
Zaczęliśmy się bardziej skłaniać ku "adopcji" samców.
 
Gdy tylko pojawiły się zdjęcia maluchów na stronie hodowcy, wybraliśmy nasze dwa samce.
 
Mischa (w hodowli Mavan)


Zbój (w hodowli Madern)


Z całej ferajny urzekły nas najbardziej (no i chcieliśmy móc je rozróżnić ;) ).
 
Zarezerwowaliśmy maluchy i czekaliśmy na TEN DZIEŃ...
 
26. czerwca pojechaliśmy do hodowli by odebrać nasze samcorki.
 
Oboje byliśmy podekscytowani i nie mogliśmy się doczekać, aż "wymiziamy" nasze pociechy. Aneta (hodowca) umówiła się z nami w makro, celem poinstruowania nas, co zakupić dla maluchów "na ząb". Po zakupach dojechaliśmy do mieszkania, w którym Anet prowadzi swoją rodzinną hodowlę. Po rozpakowaniu, zaczęło się przynoszenie maluchów... 1... 2... 3... 5... 10... 20... i 24!
 
I ku naszemu "przerażeniu", ale i ogólnej uciesze pojawiło się to:


Aż chciało się tam usiąść w środku i "miziać", jednak włożenie ręki kończyło się uwieszeniem 96 kłów i tyluż samo łapek na tejże ręce. Byle wyjść z kojca, byle poharcować, byle zaczepić i poszarpać. :)
 
Po przygotowaniu całej "papierologii" oraz kompletu "suplementów" jak siemię lniane i inne, można było "wyławiać" nasze skarby.
 
Mischa jest!   Zbój?   Nie to nie ten...   Może ten?   O to na pewno ten...   Ile ma plamek pod pyszczkiem?   2?   To ten!
 
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę o zwierzakach, Anet pokazała nam, które fretki są jeszcze nie zarezerwowane lub rezerwacja straciła ważność z innych przyczyn.
 
Pokazała nam Manxusa... (u nas został Łaszą)


Freciak był rudawy, długaśny w porównaniu do reszty i miał przesłodko wielkie łapiska i właśnie te WIELKIE ŁAPY nas zgubiły... I tak wróciliśmy do domu z TRZEMA! a nie dwoma fretkami.


A jak to się stało, że jest ich w końcu CZTERECH?

Cóż... tak wyszło... :D
 
Pewnego dnia... jakiś miesiąc później, jak już oswoiliśmy się częściowo z biegającymi szogunami, przeglądałam stronę hodowli. Został samiec i 3 samiczki, które jeszcze nie znalazły swoich właścicieli.
 
Zaczęłam przeglądać zdjęcia i TRAFIŁO MNIE ZNOWU! Ten czarny nos, odbity jak od pieczątki i śpiący pyszczek.
 
-Kochanieeeeee.....
 
Znów debata. Wahanie... 3? 4? W sumie przy trzech czwarty już nie robi różnicy. Ale przy czterech piąty też nie... Nie popadajmy w skrajności. OK. OK. To będzie 4! :D
 
I tak 10 sierpnia do domu przyjechał Amik (w hodowli Amithi)


I już pierwszego dnia pokazał nam, że jest fretką z charakterkiem, wtapiając swoje ostre zębiska w moją kostkę i Matową rękę :) zademonstruję w innym wpisie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz