Dziś czuję się jak przewodnik stada, gdzie się nie ruszę, gdzie nie siądę, gdzie nie postawię nogi, tam leci za mną cała ferajna, ja do kuchni - oni za mną, ja do łazienki - oni za mną, ja do pokoju - oni też za mną. Jak siądę to zaczynają się walki, krzyki, złośliwości, przeganianie od mojego krzesła i różne tego typu.
Wysuwanie się krzesełkiem na kółkach bywa momentami problematyczne, kiedy leżą w okół Ciebie dywaniki - a przesuń któregoś, żeby nie najechać - obraza jaśnie freciego majestatu - bo jest kawałek dalej niż był przed chwilą... i syki i pomruki... ech... :)
A jak szykujesz żarło w kuchni - kroku nie zrobisz żeby nie nadepnąć, więc poruszasz się ruchem posuwistym :)
Już nie raz było tak, że w ferworze zabawy, walki, bądź przepychanek wpadł mi któryś pod nogę lub W nogę - i jakby ktoś patrzył z boku to by się chyba popłakał ze śmiechu, jak nagle robię dłuższy wykrok lub skracam krok i wpadam na ścianę, żeby się nie wywalić. Albo jak nagle padam na czworaki NAD fretką, która akurat wleciała mi w nogę i mnie podcięła (tak, Mischa miał tyle masy, żeby z rozpędu mnie podciąć).
Ale cóż... Czyż to nie wygląda uroczo?
A tu przekaz krótki: daj żreć!
I właśnie tak samo teraz leżą i czekają...
Jeszcze na koniec - co wyprawia Mischa, żeby dostać papu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz